Ogłoszenie

Forum genealogiczne inne niż wszystkie- otwarte na współpracę z każdym.

  • Index
  •  » Ksiegozbiór
  •  » "Wagony na szerokich torach" - wspomnienia mojego Taty z Sybiru

#16 5, 1, 2016

 jwk45

zaawansowany użytkownik

Skąd: Olsztyn
Zarejestrowany: 29, 11, 2015
Posty: 36
Punktów :   

Re: "Wagony na szerokich torach" - wspomnienia mojego Taty z Sybiru

13. BLIŻEJ OJCZYZNY
Płynąc statkiem cieszyliśmy się bardzo, że znowu będziemy wśród swoich, będzie nam na pewno lepiej żyć, a najważniejsze, że wydostaliśmy się z piekła na Ziemi, jakim okazała się lesozagatowka w Czumyszu.
Na przystani w Barnaule było bardzo dużo Polaków. Przybyli oni, podobne jak my, z lesozagatowek rozrzuconych w tajdze, łagrów i sowchozów. Tak jak my, nędznie ubrani, umęczeni. Wszyscy mieli zapadłe głęboko oczy, w których jednak widoczny był blask nadziei na wyjście z okrutnej niewoli.
Przez kilka dni tułaliśmy się bez środków do życia.
Dzięki pomocy pani Ireny Pupin, przyjęto mamę i mnie do pracy w Zakładach Zbożowych "Gławmuka" przy ul. Promyszlennoj 14. Spotkaliśmy tu wielu naszych znajomych z obozu przejściowego, między innymi zdziesiątkowaną śmiercią dzieci, rodzinę Milkiewiczów, Ścibowych, Czeronkowych, Janickich i wielu innych.
Mamę zatrudniono w młynie jako tragarza. Na słabych kobiecych plecach musiała dźwigać ciężkie worki z mąką i zbożem. Z pracy wracała wyczerpana. Była jednak szczęśliwa, ponieważ nie cierpieliśmy głodu. Narażając się na wysoki wyrok, podobnie jak inne kobiety, przynosiła dość często do domu trochę surowego ciasta, z którego piekliśmy na kuchennej płycie tzw. lepioszki.
Pewnego razu, w czasie kontroli osobistej, w dyżurce wyjściowej, znaleziono u mamy pod podszewką kołnierza kufajki, cienką warstwę surowego ciasta. Była przekonana, że nieuchronnie czeka ją karny obóz pracy. Ze łzami w oczach błagała kontrolerkę, by nie sporządzała protokołu. Argumentowała przy tym potrzebą nakarmienia głodnych dzieci.
Widocznie wzruszona tym kontrolerka, odstąpiła od dalszych czynności.
Dzięki niej mama uniknęła obozu, a my z bratem sierocińca.
Był to, myślę, przejaw dobroci prostej kobiety - Rosjanki, która jak wielu innych jej rodaków, rozumiała okrutny los polskich zesłańców. Mimo to, że narażała się sama na surową karę, uratowała mamę i nas, z bratem, od nieszczęścia.
Z dalszym przynoszeniem ciasta było coraz trudniej. Zmniejszyła się też taka potrzeba, ponieważ otrzymywaliśmy kartki żywnościowe, które nieco poprawiły sytuację z wyżywieniem.
Po należne produkty trzeba było jednak stać w kilometrowych kolejkach. Role "stacza" pełnił mój młodszy, ośmioletni, brat Piotr.
Ja natomiast pracowałem z innymi w zakładach na etacie sprzątacza. Porządkowałem magazyny zbożowe i wagony kolejowe. W domu natomiast, w wolnych chwilach, byłem głównym kucharzem rodzinnym. Jak twierdziła mama, nieźle mi to nawet szło. Wyspecjalizowałem się głównie w pieczeniu "lepioszek" i gotowaniu krupniku odpowiednio przyprawionego zielskiem.
Lepioszki, z braku tłuszczu, piekłem na płycie kuchennej. Wcześniej przygotowane ciasto, odpowiednio uformowane, kładłem bezpośrednio na rozżarzonej płycie. Trzeba było solidnie się uwijać, by swoiste placki nie były surowe, ale też by się w bardzo krótkim czasie nie spaliły. Z tym jakoś dawałem sobie radę. Gorzej było ze zdobyciem miejsca w kuchni, w której tłoczyło się zawsze wiele osób. Można tu było nauczyć się wielu rzeczy, posłuchać ciekawych opowieści, ale też dostać po ścierą głowie od 70-letniej Maryny, która trzymała w kuchni porządek i ład. Wszyscy jej słuchali i szanowali ją. Była to niewyczerpana kopalnia wiedzy i różnorodnych dowcipów. Ciekawie opowiadała o swoim życiu, przytaczała fragmenty utworów Henryka Sienkiewicza, często też relacjonowała interesujące wydarzenia z dziejów naszego narodu. Stąd tacy "kucharze" jak ja, często tu zaglądali. Pamiętam, że pani Maryna, ze swoistym sobie humorem, swatała chłopcom dziewczyny, zachwalając przy tym ich wdzięki i wyjątkowe umiejętności kulinarne. Było przy tym dużo śmiechu.
Pracując w zakładach zbożowych poznałem wielu zesłanych tu ludzi.
Byli wśród nich przede wszystkim Polacy, ale także Litwini, Rosjanie, Łotysze, Gruzini, Ukraińcy, Białorusini i wielu innych.
Opowiadali mi jak w nieludzki sposób, bez żadnego uzasadnienia, wyrzucano ich z rodzinnych domów na daleką Syberię.
Pracowało razem ze mną kilku Ałtajczyków, wywodzących się głównie z górnoałtajskiej części Syberii.
W mojej brygadzie był Ałtajn z plemienia Taleutów. Jego ojciec zajmował się myślistwem. Po śmierci ojca piętnastoletni Altajn wraz z matką trafił do Barnaułu. Był to chłopiec wyjątkowo pracowity, odporny na trudy surowego życia. Mówił bardzo słabo po rosyjsku z naleciałościami języka tunguskiego. Dużo opowiadał mi o życiu, niegdyś koczowniczych, plemion ałtajskich, o ich zwyczajach, kulturze. Słuchałem tego z zapartym tchem. Była to dla mnie czysta egzotyka.
Głównie jednak przyjaźniłem się z Polakami. Łączyły nas przecież wspólne, niemalże identyczne koleje losu. Podobnie odczuwaliśmy biedę i poniewierkę.
Z dużą sympatią wspominam dziś Janka Milkiewicza, Połosę, Heńka Drozdowicza, Agnieszkę Czerenkową i wielu, wielu innych młodych syberyjskich tułaczy.
Bardzo małe zarobki mamy i moje nie wystarczały często na wykupienie należnej żywności. Podobnie jak inne dzieci, w czasie wolnym próbowałem zarobić parę kopiejek. Handlowałem papierosami. Kupowałem od pracowników zakładów tytoniowych hurtem, w paczkach kradzione papierosy, które następnie sprzedawałem na sztuki przed dworcem kolejowym, kinem i zakładami pracy. Było to surowo zakazane. Za "spekulacje" groziły wysokie kary, łącznie z zesłaniem do łagru.
Pamiętam jak pewnego dnia złapał mnie milicjant. Wyrwałem mu się niespodziewanie i na moje szczęście, pomyślnie czmychnąłem w tłum ludzi wychodzących z kina. Od tego czasu byłem bardziej czujny. Bałem się. Nie chciałem podzielić losu mojego kolegi - Tadka Kaczanowskiego, którego za nielegalny handel, mimo usilnych starań matki o uniewinnienie, wysłano do poprawczaka. Zawsze miałem, mówiąc potocznie, "oczy dookoła głowy".
Handlując, poznałem wielu chłopców i wiele dziewcząt, których głód, nędza i całkowity brak środków do życia, zmusiły do podjęcia różnorodnych zajęć na ulicach Barnaułu. Były to sieroty. Ich domem był dworzec kolejowy, przystań rzeczna i ohydne meliny. Były to dzieci różnych narodowości zesłanych z rodzinami do Ałtajskiego Kraju. Niezależny od nich los sprawił, że musieli cierpieć głód i poniewierkę. Nie z rozkoszy i próżności imali się zajęć często uwłaczających godności ludzkiej.
Znalem małego Saszkę z Rostowa. Był sierotą. Jego ojciec zmarł z wycieńczenia w lagrach, a matka uległa śmiertelnemu wypadkowi przy budowie toru kolejowego na stacji w Barnaule. Pozostał sam. Handlował różnymi przedmiotami skupowanymi od paserów. Wpadł w ręce milicji. W rezultacie zamknięto go w poprawczaku dla "besprizornych".
Poznałem Kolę z obwodu moskiewskiego. Ojciec jego przebywał w łagrze, matka zmarła, on zaś z innymi dziećmi tułał się po mieście. Zajmował się głównie kradzieżą. Miał wówczas trzynaście lat. Marzył o innym życiu. Chciał ukończyć szkołę, być, jak jego rodzice, wykształconym człowiekiem, żyć w lepszym kraju, o którym kiedyś opowiadał mu ojciec.
Znałem też piękną, czarnooką, piętnastoletnią Abchaskę - Ałłę, czternastoletnią Lesię z Mińska i Anię Jankowską, które za kilkadziesiąt kopiejek sprzedawały się różnym, często obleśnym facetom.
Głód upokarza, poniża i budzi najniższe instynkty. Często nakazuje nawet zapomnieć o godności ludzkiej.
Wśród tych dzieci, pokrzywdzonych przez nieludzki system, były również dzieci polskie, które dzięki umowie podpisanej przez generała Sikorskiego z rządem sowieckim, zostały ocalone od zagłady na nieludzkiej ziemi.

Offline

 

#17 5, 1, 2016

 jwk45

zaawansowany użytkownik

Skąd: Olsztyn
Zarejestrowany: 29, 11, 2015
Posty: 36
Punktów :   

Re: "Wagony na szerokich torach" - wspomnienia mojego Taty z Sybiru

14. KUŹNIA KULTURY I OŚWIATY POLSKIEJ
Klub zakładowy Zakładów Zbożowych "Gławmuka" przy ulicy Promyczlennoj 14 w Barnaule był piętrowym, drewnianym budynkiem w syberyjskim stylu. Mieściło się w nim kilka mniejszych sal, obszerny korytarz oraz duża sala widowiskowa. Wszystkie pomieszczenia były zamieszkałe głównie przez Polaków pracujących w tych zakładach. Gnieździliśmy się tam jak, przysłowiowe śledzie e beczce.
My z mamą i z rodzinami Czeronkowej i Milikiewiczów mieszkaliśmy w malutkiej salce. Było ciasno, ale mimo to panowała miła, serdeczna atmosfera.
Klub, w którym mieszkałem można śmiało nazwać ośrodkiem "oświaty i kultury polskiej.
Nauczycielka, pani Bobrowicz, Irena Pupin i Jadwiga Ostrowska uczyły nas języka ojczystego, historii naszego Kraju, wierszy, tańców i piosenek polskich, a nawet, myślę, że ku pokrzepieniu serc, przygotowały starannie, a następnie wystawiły na scenie klubu wybrane, krótkie fragmenty opery narodowej S. Moniuszki "Straszny Dwór". Chociaż przedstawienie było na miarę możliwości w ówczesnych warunkach, wywołało ogromne zainteresowanie Polaków mieszkających w Barnaule. Kiedy tańczyliśmy mazura, ludzie wiwatowali, wznosili okrzyki "Niech żyje Polska", a wielu szczerze płakało.
Przygotowanie przedstawienia zajęło nam dużo czasu, tym bardziej, że wszyscy pracowaliśmy w Zakładzie i jedynie w wolnym czasie mogliśmy odbywać próby.
Do mazura grała nam trzyosobowa orkiestra - harmoszka, bałałajka i gitara. Solistą był 16-letni Janek Wierzbicki. Stroje "głównym artystom" uszyto z jutowych worków.
Kiedy po latach bylem na "Strasznym Dworze" w Operze Narodowej, w mojej pamięci ukazało się barnaulskie przedstawienie z 1945 roku, które, myślę, odegrało w tamtym czasie olbrzymia rolę wychowawczą.
W klubie nauczyłem się pisać i czytać po polsku. Pani Bobrowicz, jakims cudem, zdobyła polskie książki. Wśród nich bylo też kilka elementarzy, ktore stały się w moim życiu pierwszą lekturą.
W czasie prowadzonych ciekawych zajęć, prób i spotkań nawiązywały się między nami serdeczne przyjaźnie i pierwsze sympatie.
Myślę, że kto uczestniczył w różnorodnych pracach klubu, wspomina dziś z wielkim rozrzewnieniem i ogromna wdzięcznością wszystkich zaangażowanych w tej, jakże ważnej, działalności. Jestem przekonany, że praca oświatowo-kulturalna, prowadzona głównie przez panią Bobrowicz i Irenę Pupin, odegrała w owym czasie i w tamtych warunkach życia na dalekiej Syberii ogromna rolę w kształtowaniu świadomości narodowej, zwłaszcza wśród dzieci i młodzieży.

Offline

 

#18 5, 1, 2016

 jwk45

zaawansowany użytkownik

Skąd: Olsztyn
Zarejestrowany: 29, 11, 2015
Posty: 36
Punktów :   

Re: "Wagony na szerokich torach" - wspomnienia mojego Taty z Sybiru

15. SZEROKIE TORY NA ZACHÓD
Nastąpiła długo oczekiwana przez nas, tułaczy, wyjątkowo szczęśliwa i niepowtarzalna chwila.
Wiosną 1946 roku, pierwszym transportem odjeżdżającym z Barnaułu, wracamy do Polski!
Przykro mi było i smutno, że wielu nie doczekało tego, jakże radosnego, dnia. Głód, mróz, choroby i poniewierka zebrały obfite żniwo. Znaczna część zesłańców na zawsze pozostała w obcej ziemi Ałtajskiego Kraju, a wśród nich również moja siostra.
Na dworcu kolejowym w Barnaule, na szerokich torach, czekały na nas wagony towarowe, ale jakże inne niż te w Baranowiczach w 1941 roku. Nie otaczały ich kordony uzbrojonych enkawudzistów, nie było krat w oknach, a drzwi, szeroko otwarte, zdawało się, gościnnie zapraszały do środka.
W wagonach było czysto i przestrzennie.
Transparenty, wielka radość.
Trudny do opisania entuzjazm.
Wreszcie ruszamy w drogę.
Jechaliśmy transsyberyjską magistralą. Jest to najdłuższa na świecie linia kolejowa, zbudowana w latach 1891-1916. Ogólna jej długość wynosi około 7400 km. Łączy ona europejską część Rosji z Syberią i Dalekim Wschodem.
Przejeżdżaliśmy przez cały szereg dużych miast, miedzy innymi przez Omsk, Tomsk, Czelabińsk, Moskwę.
Największe wrażenie wywarł na mnie i wyzwolił ogromne emocje u pozostałych podróżnych, przejazd przez Góry Ural.
Dwie potężne lokomotywy z trudem ciągnęły długi skład naszych wagonów.
W momencie mijania słupów granicznych, na których z jednej strony był napis "Azja", a z drugiej "Europa", maszyniści włączyli przeciągły, modulowany sygnał, a w wagonach rozległ się okrzyk radości - Jesteśmy w Europie! Jesteśmy coraz bliżej upragnionej Ojczyzny!
W naszym wagonie były uściski, życzenia, łzy radości.
W tym czasie w moich myślach rodziły się wciąż nowe pytania: Jaki los mnie czeka w Kraju? Czy6 odnajdę ojca? Gdzie będę mieszkał?
Odpowiedź na te pytania przyniosło późniejsze życie.
Część z nich była dla mnie szczególnie bolesna, chociażby potwierdzona wiadomość o bestialskim rozstrzelaniu mojego ojca w Berezweczu, pomordowaniu wielu krewnych, utrata znacznego majątku w Zołwicy, gromadzonego przez pokolenia itp.
Po przekroczeniu Uralu czekała nas jeszcze długa, męcząca droga, którą po wielu kłopotach pokonaliśmy szczęśliwie i w pierwszych dniach kwietnia 1946 roku znaleźliśmy się na polskiej ziemi.

Offline

 

#19 5, 1, 2016

 jwk45

zaawansowany użytkownik

Skąd: Olsztyn
Zarejestrowany: 29, 11, 2015
Posty: 36
Punktów :   

Re: "Wagony na szerokich torach" - wspomnienia mojego Taty z Sybiru

16. NA POLSKIEJ ZIEMI
W Brześciu witano nas serdecznie. Były paczki żywnościowe, kwiaty, przemówienia i łzy radości.
Ludzie, klęcząc, całowali polską ziemię. Śpiewano nasz hymn narodowy, Rotę, modlono się.
Myślę, że nigdy później nie przeżyłem takiego uniesienia, jak wówczas, w chwili powitania Ojczyzny po długich, tragicznych latach syberyjskiej tułaczki.
Transport nasz skierowano na zachód Polski - do Gubina nad Nysą Łużycką, gdzie mieliśmy się osiedlić. Droga wiodła przez Kraków, który w dniu Święta Wielkanocy, przywitał nas, Sybiraków, spiżowym głosem Dzwonu Zygmunta.
Niestety, nie dane mi było razem z mama i bratem jechać dalej. Musiałem pozostać w krakowskim szpitalu. Bylem poważnie chory.
Po przekroczeniu Uralu, w czasie krótkiego postoju transportu, pobiegłem z kolegą na dworzec po gotowana wodę, tzw. "kipiatok". Stojąc w bardzo długiej kolejce, zauważyliśmy, że nasz pociąg powoli rusza. Goniąc go "co tchu", udało nam się wskoczyć do odkrytej przybudówki wagonu z urządzeniem hamulcowym. Jadąc dziesiątki kilometrów w hamowni, przemarzłem "do szpiku kości" i mimo to, że po powrocie do wagonu okrywano mnie kocami i pojono gorącą herbatą, zachorowałem Dostałem wysokiej temperatury, a na całym ciele pojawiły się liczne wrzody.
Lekarz, który zbadał mnie na dworcu w Krakowie, mimo mojego protestu, skierował mnie do Szpitala Dzieciątka Jezus.
Przeżyłem szok, ponieważ zdałem sobie sprawę, że pozostanę tu sam, a mama z bratem pojadą do Gubina. Nie było jednak innego wyjścia. Mojemu życiu - jak twierdził lekarz - groziło śmiertelne niebezpieczeństwo.
Umieszczono mnie w dużej sali. Leżało tam kilkanaście rannych osób. Dzięki przeprowadzonym zabiegom chirurgicznym, skutecznym lekom i wyjątkowo troskliwej opiece, szybko odzyskiwałem zdrowie. Zacząłem chodzić o własnych silach.
Zaprzyjaźniłem się z wieloma chorymi.
Opowiadałem im o mojej syberyjskiej tułaczce. Słuchali tego z ogromnym zainteresowaniem, pytali o szczegóły. Czułem, że mnie polubili. Szczególnie upodobał mnie sobie pan Kieżonowski, żołnierz AK. Nazywał mnie swoim synem i wielokrotnie proponował, byśmy z mamą i bratem Piotrkiem zamieszkali u niego w Krakowie. Ze łzami w oczach mówił mi, że przypominam mu własnego syna, który razem z matka zginął w czasie działań wojennych.
Pewnego dnia, podczas obchodu lekarskiego, ordynator oddziału polecił siostrze przełożonej, która doskonale orientowała się w mojej sytuacji, wypisać mnie ze szpitala. Na pytanie "Dokąd wypisać? On nie ma tu rodziny", stwierdził: "Skoro nie ma rodziny, wypisać do domu dziecka". Ponieważ dom dziecka kojarzył mi się z ohydnymi przytułkami w Barnaule, w których umieszczano między innymi polskie sieroty, uderzyłem w płacz. W mojej obronie murem stanęli wszyscy chorzy oraz pielęgniarki - zakonnice uczestniczące w obchodzie. Ordynator, któremu jestem wdzięczny, po namyśle stwierdził: "Niech tu zostanie. Będzie nam pomagać"
I faktycznie tak było, aż do chwili przyjazdu mamy.
Mimo usilnej namowy pana Kierżanowskiego, mama nie zdecydowała się zostać w Krakowie. Myślę, że miała nadzieję na odnalezienie mojego ojca. Nie wiedziała jeszcze w tym czasie, że został on w 1941 roku rozstrzelany przez NKWD w Berezweczu.
Ruszyliśmy w drogę do Gubina. Tam, w jednorodzinnym domu na peryferiach miasta, czekał na nas mój dziesięcioletni brat Piotrek.
Po przybyciu na miejsce doznałem ogromnego rozczarowania.. Miasto leżało w gruzach. Przekształcone przez hitlerowców w 1945 roku w silny punkt oporu, niemal doszczętnie zostało zniszczone. Kikuty wypalonych domów sprawiały przygnębiające wrażenie. Wśród nielicznych polskich osadników szerzyła się powszechna plotka o rychłym powrocie Niemców. Bezkarnie grasowały bandy szabrowników.
To wszystko tworzyło niesprzyjający klimat dla naszego pozostania tu.
Zaczęliśmy poważnie rozważać propozycję pana Kierżanowskiego o wspólnym zamieszkaniu w Krakowie i tak na pewno by się stało, gdyby nie wiadomość, którą otrzymaliśmy z Polskiego Czerwonego Krzyża. Poszukiwali nas krewni. (...)
Mimo upływu czasu, stale wracam myślami do lat, które przezywałem w okresie stalinowskiego totalitaryzmu, w "piekle na ziemi".
Nie da się tego zapomnieć. Trudno bowiem uwierzyć, że w dwudziestym wieku, ludzie mogli zgotować ludziom tak okrutny los.

Offline

 

#20 7, 1, 2016

 zefir454

Administrator

Call me!
Skąd: Smolno Wielkie, lubuskie
Zarejestrowany: 8, 12, 2007
Posty: 373
Punktów :   
WWW

Re: "Wagony na szerokich torach" - wspomnienia mojego Taty z Sybiru

Piękne i tragiczne jednocześnie wspomnienia! Dziękuję Pani za nie. Pozwoliłem sobie trochę poprawić wizualnie tekst tak, aby był bardziej czytelny.
Wspomnienia Pani ojca całkiem przypomniały mi wspomnienia mojej kanadyjskiej znajomej, Pani Anny Strawińskiej- Marty, która przeżyła zesłanie do Kazachstanu. jeżeli zdążę, to jeszcze dziś je umieszczę.


Józef- Admin

Offline

 
  • Index
  •  » Ksiegozbiór
  •  » "Wagony na szerokich torach" - wspomnienia mojego Taty z Sybiru

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB 1.2.23
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.architektura2008.pun.pl www.great-anime.pun.pl www.grabeyblade.pun.pl www.maxiv.pun.pl www.laptoptbakugan.pun.pl