zefir454 - 1, 11, 2013

Nieraz zastanawiałem się, skąd czerpalibyśmy naszą wiedzę o naszych przodkach, gdyby nie wspomnienia naszych babć i dziadków. Nieraz koloryzowane i ubarwiane, ale jakże piękne i sentymentalne! Wiadomo, że nasze babcie i dziadkowie w większości nie żyją, dlatego też zapraszam Was do publikacji wspomnień o nich.Nie muszą to być literackie dzieła, ot po prostu parę słów od Was na temat Waszych dziadków- co Wam opowiadali, kim byli, gdzie żyli, itd. Myślę, że ten temat Was zainteresuje i chociaż kilka osób coś nam napisze...

zefir454 - 3, 11, 2013

Moja babcia Olga.

Rodzina mojej babci Olgi Wenne z domu Studzińskiej, pochodziła z terenów obecnej zachodniej Ukrainy. Mieszkała w niewielkiej wsi Wodniki, koło Halicza w województwie Stanisławów ( obecnie Iwano- Frankowsk). Przed wojną na tych terenach mieszkało bardzo wielu Polaków. Żyli oni tam nieprzerwanie od kilkuset lat. Jednak dziejowa zawierucha sprawiła, że przyszło im mieszkać w otoczeniu Ukraińców,  Rosjan, Niemców, Tatarów i Żydów. Nikomu to jednak tak bardzo nie doskwierało, potrafili żyć ze sobą we względnej zgodzie.

Babcia nigdy nie twierdziła, żeby żyło im się w dostatku i luksusie. Czuli się jednak tam szczęśliwi. Nie przewidzieli jednak najgorszego, że wybuchnie wojna, a wraz z nią zacznie się ich gehenna. Zaczęli być prześladowani przez hordy Ukraińców z UPA, którzy ubzdurali sobie, że chcą mieć wolną, niepodległą Ukrainę, a jedyną przeszkodą w tym byli wg nich Polacy. Zaczęły się masowe mordy, torturowanie ludzi w okrutny sposób, sianie strachu i terroru wśród Polaków.

Nastały trudne i ciężkie czasy władzy radzieckiej. Pod koniec wojny, na mocy traktatów pokojowych Polacy zamieszkali  na kresach wschodnich musieli opuścić swe ziemie. Zostali przymusowo wysiedleni na zachód. Rozpoczął się exodus milionów ludzi.

Rodzina mojej babci też musiała wtedy wyjechać. Pozwolono im zabrać ze sobą jedynie najpotrzebniejsze rzeczy. Zostawili tam swoje domy, swoje pola, łąki, zwierzęta ( tylko nieliczni mogli zabrać je ze sobą), cały inwentarz, maszyny, sprzęty rolnicze. Zostawili tam swoją duszę i serce, wszak mieszkali tam od wielu pokoleń. Był to dla nich wielki cios, tak nagle porzucić wszystko i wyjechać stamtąd w nieznane.

Zatrzymali się na stacji kolejowej w Świebodzinie, wtedy to był jeszcze Schwiebus. Mieli ochotę tam nawet zamieszkać, jednak zdecydowali, że pojadą dalej. Wysiedli na stacji w Sulechowie. Tak się złożyło, że i tam nie zagrzali dłużej miejsca, widocznie życie w mieście nie było im pisane. Ostatecznie osiedli w Smolnie Wielkim. Gdy już tu przyjechali, to okazało się, że zamieszkało tu już wielu ich znajomych, a nawet sąsiadów. Tak więc gorycz wygnania została chociaż trochę osłodzona przez to, ze nie będą tu czuli się aż tak bardzo obco.

Na początku było im wszystkim bardzo ciężko. Nie mieli przecież podstawowych rzeczy i sprzętów, niezbędnych w gospodarstwie domowym. Jednak z biegiem czasu i z tym było coraz lepiej. Po kilku latach takiej mordęgi mogli jako tako odetchnąć.

Jedno jednak nie dawało im spokoju- nie byli za bardzo pewni tego, że zostaną tu na stale. Sytuacja polityczna wciąż była bardzo niepewna, nieustannie pojawiały się plotki o tymczasowości ich pobytu. mieszkali tu już wprawdzie ładnych parę lat, ale wciąż żyli pod presją, że w każdej chwili mogą wrócić tu Niemcy. Z jednej strony czuli się tu trochę jak intruzi, ale z drugiej strony, nie wiedzieli gdzie mieliby wracać, bo na Ukrainę już nikt ich wpuści. Żyło im się w takiej atmosferze niełatwo. Na  szczęście okazało się, że są to tylko strachy na Lachy.

Mijały kolejne lata, coraz rzadziej myśleli już o powrocie , o niemieckim straszaku. starali się żyć normalnie. Przyzwyczaili się do tej pięknej okolicy.
Nie zauważyli tego, a może to było całkiem naturalne, jak sami stworzyli tu niepowtarzalny klimat, stopniowo wrastali w tę ziemię. Ich społeczność coraz bardziej zaczynała przypominać tę z Kresów. Nostalgia jednak za tym, co tam pozostawili na pewno została.

Babcia lubiła opowiadać, np. żniwach w tamtych czasach:

" Jak przypomnę sobie np.żniwa, to łza mi się w oku kręci. Kiedyś był taki zwyczaj, że jak ktoś żniwował pierwszy, to sąsiedzi szli ochoczo do niego z pomocą. To było wtedy jak rytuał, jako element dawnego życia towarzyskiego. Na polu podawano obiad dowieziony przez gospodarzy( ale jak on smakował! ), było picie nie zawsze bezprocentowe! Śpiewano przy tym, było wtedy dużo śmiechów, żartów. Ale było wtedy wesoło, czuło się taką specyficzną wspólnotę  i więź między nami. Takie okazje, jak wspólne żniwa, czy wykopki bardzo integrowały naszą społeczność. A ile było takich przypadków, że gdy zdarzyło się komuś jakieś nieszczęście, np. pożar, czy zalanie mieszkania, to mieszkańcy pomagali takiemu nieszczęśnikowi jak tylko potrafili najlepiej. Przynosili im żywność, darowali sprzęty domowe, pościel, naczynia czy inne rzeczy przydatne w gospodarstwie domowym. Dzięki takim właśnie wydarzeniom poznawaliśmy się coraz lepiej i mieliśmy do siebie coraz większy szacunek i zaufanie.
Wrócę jeszcze raz do początków, bo to mi utkwiło się najbardziej
w pamięci. Tu na początku prawie nic nie było, oprócz odrapanych, opustoszałych budynków. Bardzo dużo pozostawionych tu po Niemcach gospodarstw było splądrowanych przez bandy szabrowników którzy byli tu przed nami. Tak więc musieliśmy organizować tu wszystko niemalże od początku, wcale nie dziwię się, że nazywali nas później pionierami.
Muszę jednak się przyznać, że przed wojną ta wieś była bardzo dobrze urządzona. Był tu młyn, dwa duże sklepy, gospoda, piekarnia, szewc, kowal, był nawet majątek ziemski ze zrujnowanym podobno przez Rosjan pałacem ( znajdował się on tam, gdzie jest PGR), cegielnia, stacja kolejowa, piekarnia i jeszcze kilka innych zakładów usługowych. Podobno przed wojną mieszkało tu ponad 700 osób. Wiem tylko tyle, że w moim domu mieszkał przede mną Niemiec o nazwisko Kupke.
Tak więc na początku nie było lekko, jednak dzięki pomocy sąsiadów i znajomych zaczęliśmy radzić sobie coraz lepiej. I tak z biegiem czasu, z biegiem lat jakoś wrastaliśmy w tę ziemię zapominając o tym, co nas tu kiedyś spotykało na początku. Jednego tylko będzie mi żal- moich rodzinnych Wodnik, tamtego klimatu tu nigdy nie będzie, Nie chcę użalać się nad swym losem, jak to było kiedyś strasznie, zwłaszcza jak musieliśmy prawie każdą noc po zakończeniu wojny spędzać w lesie w obawie przed pogromami band z UPA. Straciłam wielu bliskich i sąsiadów przez tych bandytów, ale ja jestem już w takim wieku, że już im wybaczyłam te zbrodnie, nie rozumiem tylko jednego- w imię czego oni to robili? Przecież przed wojną żyliśmy z nimi w zgodzie, odwiedzaliśmy się wzajemnie, pomagaliśmy sobie, aż tu nagle z dnia na dzień staliśmy się wrogami i w końcu musieliśmy uciekać z ziemi, która była naszą ojczyzną. Dziwię się Niemcom, że oni tak jak niegdyś my, mają wciąż nadzieję, że nasze ziemie zachodnie do nich wrócą. Ja już się nie łudzę- my już tam nigdy nie wrócimy, chyba, że jako turyści. Ale żal i nostalgia za tym, co odeszło pozostanie... "
(na poniższej fotografii babcia Olga z moim ojcem)

http://images64.fotosik.pl/340/5439e760d2ef1d3bmed.jpg

www.kozanostra.pun.pl www.szmatki.pun.pl www.travian.pun.pl www.menago92.pun.pl www.lek.pun.pl